autorstwa LUKE'A LEITCHA
„To jest nieskończone”, zauważył mój współlokator. I to było przed finałem 40-look - z doskonałą rozebraną amerykańską odzieżą sportową i wieloma, znacznie więcej wielowarstwowej orgii montażu i melanżu z Marras, której właśnie byliśmy świadkami - spacerowaliśmy wokół elektryzującej grupy par skaczących i skręcających się.
Zacznijmy więc od początku. Kolekcja została zainspirowana zdjęciami Malicka Sidibé z życia nocnego w Bamako w Mali w latach 50-tych i 60-tych. Są urzekającymi migawkami pokolenia, którego wygląd został ukształtowany zarówno przez lokalną tradycję, jak i gorączkę rock'n'rolla, która ogarnęła świat. Zestaw był stylizowaną chałupą z blachy falistej, w której pod zakapturzonymi suszarkami do włosów w salonie piękności siedziało kilka młodych czarnoskórych kobiet czytających stare czasopisma.
„Czy to bardzo niepoprawne politycznie?” słusznie zastanawiał się mój współlokator. Marras miał wcześniej przygotowaną odpowiedź w postaci cytatu Yinki Shonibare w swoich notatkach: „Dzisiaj nikt nie jest tylko jedną rzeczą. Nikt nie może zaprzeczyć niesłabnącej ciągłości długich tradycji, języków narodowych i geografii kulturowej. Nie ma innych powodów do nalegania na ich separację i różnorodność niż strach i uprzedzenia”. W castingu, składającym się w dużej mierze z białych modelek, znalazło się jednak wiele twarzy czarnych i Azjatów – znacznie więcej niż zwykle oferuje Mediolan. Mój bezwarunkowy werdykt – bo to nie była moja kultura, którą Marras przywłaszczał sobie – czy ten spektakl nie przekroczył granicy między twórczą inspiracją a cynicznym wyzyskiem. A osiągnięcie różnorodności na wybiegu może być pomocne tylko wtedy, gdy projektanci dowolnego koloru, nawet białego, mogą z szacunkiem przyjrzeć się pełnej różnorodności ludzkiego kodu kulturowego podczas montażu swoich prac.